Znacie to uczucie z wycieczek szkolnych czy takich zorganizowanych przez biuro podróży, że nagle, idąc sobie sztywno wytyczoną trasą i jednym uchem słuchając przewodnika ze śmiesznym parasolem w ręce, widzicie coś super i chcecie tam iść, teraz natychmiast i odkrywać? Ale, oczywiście, nie możecie, bo plan wycieczki, się nie oddalać i pe pe pe. Dlatego od kilku lat podróżuję na własną rękę. Uwielbiam swobodę, jaką daje podróżowanie samemu - nie trzeba się przejmować jakimiś kretynami, którzy spóźniają się na busa, można chodzić tam gdzie się chce i nie chodzić tam gdzie się nie chce (muzeum). No i można poświęcić dużo więcej czasu na spokojne jedzonko, tym bardziej w moich ukochanych Włoszech. Pewnie nie zdziwi Was fakt, że kolejny raz pojechałam w te strony. Znów sama, znów z lekkim stresem i znów z przykazaniem, by "nie wprowadzać nerwowej atmosfery". Brzmi nudno? Nie było!


     "Zabawa" rozpoczęła się już na lotnisku. Wskazówka, dla wszystkich, którzy na wakacje udają się samolotem - żartowanie o bombach przy kontroli bagaży jest niewskazane. Kończy się długim macankiem. Nieprzyjemne! No ale nic, jakoś dotarłyśmy do Włoch (chociaż mogło być różnie, bo na pokładzie jechał Tarik z pięcioma żonami). Tym razem celem był Mediolan. Pierwsze co przychodzi mi do głowy? Miasto mody i górująca nad wszystkim Duomo. No... I to właściwie tyle. Serio! Jeśli nie jesteś obrzydliwie bogaty i nie poszalejesz w którymś z ekskluzywnych sklepów Prady, to Mediolan może Cię trochę zawieść. Gotycka katedra i Galleria Vittorio Emanuele (czyli jedno z najstarszych centrum handlowych) znajdują się przy tym samym placu, a najsłynniejsza opera, La Scala dwie minuty dalej. I, jak dla mnie, tutaj kończy się temat Mediolanu. A, no i ludzie mody nie jedzą, więc nie liczcie na żaden sklep spożywczy albo duży wybór otwartych restauracji. Nie ma i już! No nic, wchodzimy sobie schodami (bo taniej o 5 euro niż windą, dusza poznaniaka!) na dach Duomo. Jest naprawdę zjawiskowo - strzeliste wieże przecinają niebo, a widok przysłaniają rzeźby (jest ich ponad trzy i pół tysiąca!). Przez dłuższy czas rozkoszujemy się widokiem panoramy miasta, ale głód skutecznie ściąga nas na dół. No ale gdzie tu zjeść, skoro restauracji i sklepów brak? No nic, wracamy do naszego hotelu, natykając się na najbardziej urocze miejsce w całym Mediolanie - via della Spiga. Pomimo kilkunastu luksusowych butików typowych dla stolicy Lombardii, jest tu naprawdę klimatycznie i tak... włosko. O, właśnie! To tego w Mediolanie najbardziej brakuje - typowego, włoskiego klimatu, który doskonale czuć na przykład w Toskanii czy w Rzymie.








     Trudno, w Mediolanie się nie obkupimy, więc jedziemy na północ. Co tam, że pociąg spóźnia się czterdzieści minut, a my nie mamy miejsc siedzących. Odpalamy film, rozkładamy się na wąskim korytarzu i jemy ciastka "na czarną godzinę". Dobre humory nas nie opuszczają, bo żyjemy nadzieją, że Vernazza okaże się bardziej łaskawa i po prostu ciekawsza od Miasta Mody. Kątem oka zerkam na zmieniający się za oknem krajobraz, pojawiające się morze i już wiem, że będzie super.
Obsługiwane przez usługę Blogger.