Zimowy mood • made in Karpacz

Uwaga, przerywam letni spam i wiosenne mrzonki, żeby nadać ostanie zimowe podrygi!



Do Karpacza chciałam pojechać już od dwóch lat - wiem, trochę długo się zbierałam, żeby przejechać 350 kilometrów. Człowiek lata na krańce Europy, a w polskie góry nie może się zebrać. Ale! Wreszcie się udało.





I był to zupełnie taki wyjazd, jaki się spodziewałam. Poczułam się trochę jakbyśmy się lekko cofnęli w czasie - spanie w stylu PRL, herbata w szklankach i masło podawane na sałacie (tak wiecie, niby-elegancko!). I codziennie na obiad pierogi, bo były takie dobre. Klimacik na medal.





A wracając do tych pierogów (nadal mi się śnią po nocach, naprawdę) - ten nasz Karpacz to była taka trochę gastroturystyka. Nie jestem supergórnikiem (taternikiem? karkanosznikiem?), więc chodzenie od jednej budki z serkami do drugiej było bardzo w moim stylu. Wiem, że jestem milion lat za wszystkimi, ale kurde serek plus żurawinka to złoto. I znów wracając do pierogów (czuję, że to taki temat przewodni tego posta) - koniecznie spróbujcie tych w knajpce Pierogowo. Są takie idealnie domowe i przepyszne, polecam z całego pierogowego serduszka.



Jeśli chodzi o prawdziwe wędrówki, przeszliśmy się do Samotni, gdzie trafiliśmy na mini-koncert na pianinie (klimacik once again!), a następnego dnia atakowaliśmy Śnieżkę. Nieskutecznie niestety, mgła na Kopie trochę nas pokonała. Ale i tak czuję się zdobywcą!




Nie byłam do końca pewna czy polubię to całe górkowanie, ale chyba fakt, że od kilku dni siedzi mi w głowie "gdzie-by-tu-w-górki-na-weekend", oznacza, że naprawdę było super. Dawno tak nie wypoczęłam. Góry - jesteście super, wybaczcie, że zwątpiłam! 








Sprawdź także:

Brak komentarzy :

Obsługiwane przez usługę Blogger.