Molochizm i monumentalizm • Kijów

O mieście dziwnym i zaskakująco smacznym. 


Jakie ja miałam oczekiwania wobec Kijowa! Człowiek się naczyta przed wyjazdem, a później rzeczywistość nie jest w stanie temu dorównać. W ogóle powiem Wam, że mam ostatnio problem z planowaniem podróży. Z jednej strony nie chcę planować tak super dokładnie, bo kiedy już przyjeżdżam na miejsce, to mam uczucie takiej powtarzalności. Wiecie, taki dysonans: czy ja już tu byłam? Czy już to widziałam? Z drugiej ciągle się boję, że coś przegapię. Że nie zrobię takiego zdjęcia jak widziałam na insta, albo nie zjem w absolutnie najlepszej knajpce. Walczę więc o większy luz i mniej planowania. 




Jeśli chodzi o Kijów - to miasto jest ogromne! Do mnie to chyba nie dotarło tak naprawdę, dopóki nie stanęliśmy na wzgórzu (Volodymyrska Hill) i nie zobaczyłam tych bloków rozciągających się aż po horyzont. Tak jak jestem wielką fanką pieszego zwiedzania, tak tym razem musiałam się trochę poddać. 






Ale komunikacja miejska w Kijowie to przygoda sama w sobie. Dość powiedzieć, że największy kryzys mieliśmy pierwszego dnia, kiedy szukaliśmy mieszkania. Google Maps wywiozło nas metrem poza centrum, a dalej pozostawiło bez pomocy. Wyobraźcie sobie, że stoicie w wielkim, obcym i trochę dzikim mieście na totalnym zadupiu, a jedyny język jaki do was dociera do rosyjski. Ale dotarliśmy, przeżyliśmy, nauczyliśmy się obsługi marszrutki - następnym razem nic nas nie zaskoczy!



Co zobaczyć w Kijowie? Nie wiem nawet od czego zacząć. Jeśli macie mało czasu, to zdecydowanie Chreszczatyk. To taka dłuuuga aleja z monumentalnymi budynkami, która ciągnie się aż do Majdanu. W ogóle w Kijowie wszystko jest takie bardziej - niby też jestem z miasta, ale Kijów dosyć mocno mnie przytłoczył. Monumentalne budynki, ogromne blokowiska, wielkie parki - wow.




Jeśli lubicie kościoły i inne cerkwie, to w Kijowie moglibyście pewnie spędzić z tydzień a i tak ich wszystkich nie zobaczyć. Mnie interesują tak 2/10, więc czas w którym mogliśmy oglądać Ławrę Peczerską, przesiedzieliśmy w parku jedząc watę cukrową. Sorry not sorry, klimat był iście letni!





A wracając do tych bloków - ktoś w metrze polecił nam Obolon, tak żeby poczuć przytłaczającą atmosferę blokowiska. Pojechaliśmy, zobaczyliśmy, a potem wróciliśmy do Poznania i ogarnęliśmy, że na Piątkowie mamy to samo. Może tylko trochę bardziej zadbane. Nie wiem, może gdybym była z Włoch czy innej Portugalii, ale tak? Trochę meh. 





Więc o ile, moim zdaniem, możecie dużo sobie odpuścić w Kijowie, to zdecydowanie nie zapominajcie o gastroturystyce. Ile w Kijowie jest fantastycznych knajpek! Chyba w żadnym mieście tyle nie zjadłam. We wszystkich miejscach jest też raczej tanio, co ratowało nasz studencki budżet.

Jeśli chodzi o to gdzie zjeść w Kijowie, bardzo polecam Wam szukanie miejscówek na Podole (Podil). To taka trochę hipsterska dzielnica, ze street artem i właśnie super knajpkami. Tam zjedliśmy najlepszy w życiu krem cebulowy (Tarantino Wine & Grill Bar). Mniam, nadal mi się marzy po nocy!



Oprócz tego w Kijowie poleca się spróbować kotleta po kijowsku, czyli naszego poczciwego de volaille, znanego także jako dewolaj. Na takie przysmaki bardzo polecam Chicken Kyiv. Jaki ten kurczczek był dobry, i te ziemniaczki z truflą. Mniami! Kolejny must do zjedzenia to warenyky, czyli takie pierogi. Na tradycyjną ukraińską kuchnię polecam Petrus-b Restaurant - ale jestem pewna, że miejsc z dobrymi warenykymi jest pełno - ale ile może zmieścić jeden żołądek?




Dla super klimatu odsyłam do Ostatniej Barykady (Ostannya Barykada) - wchodzi się przez "sekretne przejście", trzeba także znać hasło. Jedzenie jest bardzo w porządku, szczególnie pierogi - wzięliśmy nawet dokładkę! No i nie myślcie, że zapomniałam o burgsach - ranking cały czas in progress! W Kijowie zjedliśmy w Farm Burger - były z sosem koperkowym, co, wierzcie lub nie, było super fuzją. A na koniec coś, co nie jest ani ukraińskie, ani kijowskie, ale nie mogę tego pominąć - Cinnabon! Wiem, że to najgorsza sieciówa, ale jakie te ich cinabonki są pyszne, przesłodkie i tłuste. Mniiiiam!




Jej, chyba nigdy się tak nie rozpisałam o jedzeniu. Ale to była chyba najlepsza część Kijowa. Samo miasto podobało mi się średnio - trochę przytłoczył mnie ten ogólny molochizm. Wiadomo, ma to swój klimat - ale nie wiem czy mi to do końca pasuje. No ale wiecie, o gustach się nie dyskutuje - także jedźcie sami i się przekonajcie. Jak miasto się Wam nie spodoba, to przynajmniej dobrze zjecie - a to już połowa sukcesu!











Sprawdź także:

Brak komentarzy :

Obsługiwane przez usługę Blogger.