The ultimate italian experience: Florence

Wiem, jestem starą nudziarą. Ale jak mogę opierać się urokowi Włoch? Na swoją obronę napiszę tylko: następną podróż zaplanowałam gdzie indziej (chyba).



      Nie wiem jak Wy, ale ja nie lubię siedzieć długo w jednym miejscu. W jednym mieście spędzam średnio dwa dni i w zupełności mi to wystarczy (wyjątek: Rzym, czy mogę zrobić sobie tam dożywotnie wakacje). Dlatego kiedy gdzieś jadę, od razu szukam mniejszych miejscowości niedaleko miejsca pobytu albo zupełnie dalekich, co by zobaczyć trochę więcej kraju, do którego jadę. Jeśli też lubicie tak podróżować, mam coś dla Was! W kilku następnych postach, chciałabym przybliżyć Wam kilka miast, które najlepiej pozwolą Wam poznać Włochy. Będzie więc renesansowa Florencja, miasto mody Mediolan, zachwycające liguryjskie wybrzeże, no i trochę mojego ukochanego Rzymu! Ciekawi? Zaczynamy!

   Na pierwszy ogień idzie Florencja! Miasto Dantego, renesansu i... innych bzdur, które tak naprawdę nikogo nie obchodzą (przepraszam Dante, przepraszam Michale Aniele...). Florencja jest po prostu śliczna i to jest najważniejsze (nie jestem ignorantem, ja po prostu ignoruję muzea). Nie mam żadnego przepisu na to miasto - musicie po prostu dać się uwieść jego urokowi. We Florencji nie ma zbyt wiele do wykreślenia na liście must-see. Na pewno nie możecie odpuścić wejścia na Dzwonnicę Giotta, bo widok jest superowy. Z kolei nie żałujcie, jeśli nie wejdziecie do środka katedry Santa Maria del Fiore - nuda! Natomiast miejscem, które szczerze Wam polecam jest wejście na Piazzale Michelangelo (pieszo z centrum około dwadzieścia minut), szczególnie o zachodzie słońca. Full romantiko. Dobra Ofierzyńska, koniec peplania, pokazujemy zdjęcia!

       Dzwonnica Giotta to jedno z tych miejsc, których we Florencji odpuścić po prostu nie możecie. Choć cena biletu wstępu trochę odstrasza (10 euro za bilet uprawniający do jednego wejścia do Dzwonnicy Giotta, na kopułę katedry, do Baptysterium oraz, od listopada, muzeów katedry), naprawdę warto! Widoki są zachwycające, choć gdybyście musieli wybierać pomiędzy dzwonnicą a kopułą, ja głosuje na to drugie, bo... widać stamtąd kopułę. 






      Kolejnym ciekawym miejscem jest Piazza della Signoria. I choć znajduje się tu fontanna Neptuna, kopia Dawida, a także Palazzo Vecchio, nam, przyziemnym głupolom, najbardziej spodobało się zadaszone miejsce z rzeźbami (nie mam pojęcia jak to nazwać, zobaczycie na zdjęciach, o czym mówię!). Nie ze względu na sztukę oczywiście - po prostu byliśmy super zmęczeni, a to, lekko odizolowane miejsce, było idealne dla naszych zmęczonych dupek. I dla oglądania innych dupek (patrz zdjęcie niżej).


O tu-tu siedzielimy. I odpoczywalimy. 



     A czas umilał nam mim. Kiedy usiedliśmy, a Pan Mim rozpoczął swój "występ", byłam zażenowana - tak jak zwykle, gdy widzę jakiś "śmiesznych" "komików" i ich "śmieszne" "akcje". Po pięciu minutach oglądania nie mogłam się już oszukiwać - ten facet naprawdę był śmieszny! Co najbardziej podoba mi się w podróżowaniu to to, że jest ono nieprzewidywalne i unikalne dla każdego. Co z tego, że mam zdjęcie (pięknej) katedry Santa Maria del Fiore, którą mają każdy i którą każdy zapamięta ze swojego wyjazdu we Florencji? Dla mnie liczą się takie wyjątkowe zdarzenia. Za pięć lat będę znów się śmiać z Pana Mima, a dopiero później wspomnę niesamowite detale katedry. Taki już ze mnie głupek.




     Po dłuuugim odpoczynku i napełnieniu brzuszków (nie podaję dobrych restauracji, bo we Włoszech dobre jedzenie jest wszędzie. Dobra, to nie do końca prawda, ale Latający Potwór Spaghetti mi świadkiem, że we Florencji nie zdarzyło mi się jeść czegoś niesmacznego. Score!), wróciliśmy na Piazza del Duomo, ażeby w końcu wejść na tę kopułę. Muszę szczerze przyznać, że trochę się zawiedliśmy - chociaż kolejka jest krótka (jeśli ktoś się zastanawia ile się czeka: do kopuły staliśmy około 25 minut, podobnie zresztą do katedry - a byliśmy w szczycie sezonu!), później robi się męcząco. Nie narzekam nawet na strome schody i klaustrofobiczne korytarze, chociaż naprawdę dają się we znaki. Problem był z za dużą ilością osób, idących w dwie różne strony - w pewnych miejscach po prostu się nie dało i panowały duże przestoje. Co ciekawe, tego problemu nie było w Dzwonnicy Giotta, gdzie chyba po prostu bardziej pilnowali ilość wchodzących osób (na zasadzie: dwie wyszły, dwie wchodzą). Ok, koniec marudzenia. Widok jest super, choć moje serce i tak pozostało w Dzwonnicy.





      Kiedy zaczyna zmierzchać, udajemy się w kierunku Piazzale Michelangelo, po drodze mijając (superprzereklamowany) Most Złotników, który moim zdaniem najlepiej wygląda z zewnątrz, a nie wewnątrz (tłum i dużo złota, meh). Piazzale Michelangelo = najlepszy widok na całe miasto Więc jeśli zastanawiacie się, gdzie iść by zobaczyć piękną panoramę Florencji - to jest wasz wybór! Ogólnie ludzi jest pełno, polecam więc przyjść godzinę wcześniej i znaleźć sobie miejsce do siedzenia.







     I kolejna niespodzianka, która sprawiła, że wyjazd był superunikalny. Pan "zrobił nam dzień" tymi bańkami. Serio. Pamiętam, że już w sumie byliśmy zmęczeni po dniu pełnym wrażeń, schodziliśmy lekko zmarnowani z Piazzale Michelangelo, a tu nagle widzę bańki. Przysiedliśmy na jakiejś fontannie i zostaliśmy tam przez pół godziny, zwyczajnie ciesząc się chwilą. Wyjątkowo!



     Na sam koniec dnia z całego serca polecam Wam kolację na Piazza Santa Croce. Nie wiem dlaczego, ale nie było tam prawie nikogo, a miejsce jest superurokliwe. A po kolacji lody - najlepiej w Vivoli Galateria - najpyszniejsze gelato mojego życia. No i nocą koniecznie przejdźcie obok Mostu Złotników - zachwycający!








Sprawdź także:

Brak komentarzy :

Obsługiwane przez usługę Blogger.