Szia Budapest!

Okej, musicie być ze mnie dumni: w tym roku nie pojechałam do Włoch! 


Nie to, że Włochy mi się znudziły - co to, to nie! Ale super jest zobaczyć coś innego. Chociaż póki co doszłam do wniosku, że można zjeździć pół Europy (albo i świata), a i tak uzna się, że Włochy to najpiękniejsze miejsce na ziemi. Co nie zmienia faktu, że trzeba odwiedzić te inne miejsca, żeby się o tym przekonać. Wiecie o co chodzi?





Mniej więcej taką logiką kierowałam się w tym roku, co sprawiło że pojechałam do kilku nowych, dosyć niespodziewanych dla mnie, miejsc. Dziś o pierwszym z nich - Budapeszcie.



Szczerze przyznam, że Budapeszt nie był na szczycie miejsc do zobaczenia. Nie był w ogóle na jakiejkolwiek liście, może poza "listą-miejsc-o-których-nigdy-nie-myślałam". Po prostu tak się złożyło, że pasował nam w dalszej trasie do Chorwacji. Skoro nadarzyła się okazja, to czemu nie? Może właśnie z tego powodu miasto tak mnie zaskoczyło - nie miałam co do niego szczególnie wygórowanych oczekiwań. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie superbrzydko.



No właśnie, Budapeszt był tak naprawdę super. Super miło spacerowało się po prawie pustych ulicach (latem, wtf Budapeszt???), super jadło się w foodtruckach i super oglądało się zachód na Wzgórzu Gellerta. Czasem naprawdę nie chodzi o samo miejsce - "zabytki" czy wszelkie "must-see", ale właśnie o taki, jak to się ładnie mówi, vibe. Budapeszt zdecydowanie ma swój vibe!



Oprócz niezaprzeczalnego vibe'u, Budapeszt ma też najśmieszniejsze bilety, które milutko nazwaliśmy "sudoku dla debili" 
Jest oczywiście kilka rzeczy, które warto w Budapeszcie zobaczyć - chociażby wspomiane już wyżej Wzgórze Gellerta, które poleca się na zachód słońca (albo na wschód, ale to nie dla takich leniwców jak ja). Bardzo podobało mi się też na Wyspie Małgorzaty (głaskanie koników!!!) i na trasie z tego właśnie parku na Basztę Rybacką. Obczailiśmy (a właściwie Jasiek, który okazał się być niezwykle utalentowanym mapiarzem, obczaił) jakąś super trasę, której za nic w świecie nie dałabym rady powtórzyć, ale która była pełna ślicznych budynków i widoczków. W każdym razie, polecam się zgubić gdzieś w dzielnicy Víziváros.










Warto też spróbować kilku rzeczy - chociażby słynnych langoszy (pyszne!) albo smażonych serów. Do wszelkich testów smakowych poleca się z kolei Karaván - miejsce jest naprawdę świetne. Pomiędzy zniszczonymi kamienicami znajduje się pełno foodtrucków. My właśnie tam zjedliśmy wspomianego langosza, smażone sery czy pizze i burgery. Nie wiem, czy w Budapeszcie jedliśmy gdzieś poza Karavánem. Chociaż gdybyśmy mieli coś innego zjeść, pewnie i tak zdecydowalibyśmy się na okolice Karavánu - Kazniczy utca to chyba takie poznańskie Taczaka, czyli dużo fajnych miejsc w jednym. 






W moim osobistym rankingu Budapeszt zapisał się bardzo wysoko. Nie potrafię tak naprawdę wskazać czym sobie na to zasłużył, ale razem z Jaśkiem spędzliśmy tam super czas. A chyba o to chodzi w tym całym podróżowaniu, no nie?






Sprawdź także:

Brak komentarzy :

Obsługiwane przez usługę Blogger.