Lukrowanie brzydoty

Nie traktuję Bratysławy jako błędu życia, ale drugi raz bym nie wróciła.


Nie chcę wyjść na superhejtera, bo pewnie i Bratysława ma swoich fanów (przecież niektórzy lubią np. wątróbkę, to czemu nie Bratysławę? he?), no ale kurka nie podobało mi się. Nie to, że miałam ogólnie nieprzyjemne doświadczenie - miło było wypić kawkę w hipsterskiej kawiarnii na starym mieście, miło było zjeść taniutkie burgery i miło było sobie pospacerować.




Nie da się jednak nie zauważyć, że Bratysława to miasto brzydkie. Nie byłoby nic złego, gdyby było to miasto zniszczone/zapuszczone (np. Ateny są super, mimo że nie są tak dosłownie piękne), ale to co najgorsze, to to, jak to nazwaliśmy z Jaśkiem, lukrowanie brzydoty.



No bo powiedźcie mi, co robicie: macie średnio ładne, zniszczone, dosyć biedne miasto gdzieś w Europie. Jak nadać mu urok? Pootwierać hipsterskie knajpki, zareklamować #industrial i #hipsteriadę? Nie. Zalukrujcie wszystkie zniszczone budynki. Nieważne, że niebieski kościół pasuje do garaży i opuszczonych budynków jak pięść do nosa. Ważne, że jest ODNOWIONY. 




Co ratuje Bratysławę to właśnie niektóre hipsterskie knajpki - szczególnie ta super kawiarnia, o której wspominałam wcześniej - Urban House. Ratunkiem są też niskie ceny. Może się nie zachwycimy, ale przynajmniej nie wydamy też za dużo hajsu. Win win? 






Nie powiem, że żałuję, że pojechałam - trochę się uśmiałam z słowackiego (čerstvý chlieb czy denne menu brzmią zachęcająco), trochę pojadłam, trochę pooglądałam bloków. Nie było źle. Żal tylko zmarnowanego potencjału miasta, które w gruncie rzeczy mogłoby mieć swój urok. 





Sprawdź także:

Brak komentarzy :

Obsługiwane przez usługę Blogger.