trylogia bałkańska: deszcz w Sarajewie

Spoiler: w tym wpisie nie ma pięknych zdjęć złotego zachodu. Przegryw. 


Brak tych zdjęć to tak właściwie w sześćdziesięciu pięciu procentach nasza wina. Przyznaję szczerze: nie chciało nam się jechać pociągiem o 6 (bo pociągi Mostar-Sarajewo są dwa: o 6 i późno wieczorem), bus o 11 wydawał się też zbyt wczesny, ale z tą 15 już przesadziliśmy. Teraz mi głupio, że pogoda taka piękna, a my siedzieliśmy w mieszkaniu bo nam było ZA GORĄCO. Przegryw życia (szczególnie jak patrzę przez okno, listopad my ass). 

Z rzeczy przyjemniejszych: droga z Mostaru do Sarajewa jest piękna. Trochę się martwiłam, bo podobno najpiękniejsze widoki są właśnie z tego nieszczęsnego pociągu o 6 rano, ale! Bus jedzie właściwie tą samą trasą, jest tańszy i nawet widać te tory na tle gór. Win win!

Z rzeczy średnioprzyjemnych, ale śmiesznych: dworzec w Mostarze jest żywcem wyciągnięty z "Misia". Rozpadający się budynek, w środku jedno czynne okienko, w którym siedzi Pani z superczerwonymi włosami i wydaje bilety, wszystko w oparach dymu papierosowego, oczywiście! No i na dodatek toaleta z dziurą w podłodze - przyznaję, byłam trochę, jak to się ładnie mówi, skonfundowana heh.





Ale, po tym przydługim quasi-wstępie: Sarajewo! Naprawdę mam niedosyt tego miasta. O ile jeden dzień w Mostarze wystarczy mi na całe życie, tak w Sarajewie chętnie bym posiedziała. Ok, głównie chodzi mi o te nieszczęsne zdjęcia ze złotym zachodem, ale no kurde. Wszyscy mają, też chcę!





No właśnie, wzgórza to dla mnie zawsze taki highlight wyjazdu, a z tych sarajewskich jest super widok, nawet jeśli pogoda to żart. Jeśli macie zrobić jedną rzecz w Sarajewie to wejdźcie na Żółtą Twierdzę (albo wyżej - na Białą). Super sprawa, szczególnie jeśli traficie na to piękne złote światło (jak tutaj Kinga z floatingmyboat, tak zazdroszczę!).

Jeśli mielibyście wybrać dwie rzeczy do zrobienia w Sarajewie, to, oprócz wzgórz, naprawdę trzeba zobaczyć galerię 11/07/95. Nie lubię pisać o takich rzeczach, bo to zbyt poważne na takiego głupiego bloga, ale naprawdę warto zobaczyć, dowiedzieć się co się tam działo trochę ponad 20 lat temu. Nadal mi przykro. Ale też wybory Miss Oblężonego Miasta w '93 zdobyły moje serce.







Sarajewo to dla mnie przede wszystkim deszcz (w głowie słyszę Czerwone gitary i "ciągle pada"), pierwszy meczet, koty wszędzie, dużo jedzenia (pizza z mrożonką ftw), włam do ratusza (tam naprawdę nie ma za bardzo informacji czy trzeba płacić, czy nie, a nikt nas nie cofnął, nadal nie wiem o co cho), arabska herbata i baklawa. Jeśli ta podróż mnie czegoś nauczyła, to tego że baklawa to właściwie miłość mojego życia.

Wrócę do Sarajewa na pewno. Dla tej baklawy i złotego zachodu.

















Sprawdź także:

Brak komentarzy :

Obsługiwane przez usługę Blogger.