Lizbona: poradnik małopraktyczny

Jestem nudziarą, lubię jeździć w te same miejsca milion razy, co poradzę?


Wiecie, często zastanawiam się, czy jest sens jeździć do tych samych miejsc. Po jakimś czasie - wiadomo, zawsze spojrzy się świeżym okiem. Ale po niecałym roku?

I tak sobie myślę filozoficznie - i tak, i nie! Z jednej strony żal, że nie odkrywa się czegoś nowego. Tym bardziej w świecie instagrama, gdzie każdy chwali się codziennie nowym miejscem (jak???). Z drugiej - znów filozoficzno-paradoksalnie - to chyba po tym semestrze filozofii padło mi na łeb - zawsze odkrywa się coś nowego. Każda podróż jest inna, po prostu!

Także dziś o Lizbonie trochę inaczej - bez spięcia na must see, ze spięciem na ulubione miejsca. 




Wiecie jakie są moje główne kategorie, jak szukam czegoś do porobienia w nowym miejscu? Najpierw dobre jedzenie (wokół knajp obieram całą trasę heh), punkty widokowe - musi być coś na zachód!, potem najlepsze dzielnice (lubię tak zwiedzać - dzielnicami, nie pojedynczymi miejscami), i na koniec - ogrody botaniczne. Nie wiem, po prostu lubię tam chodzić.




dobre jedzenie

Pewnie jestem największym przegrywem - jadę do Portugalii, a nawet nie lubię owoców morza. Wiem, że to trochę ogranicza mi wybór dobrego jedzenia - bo właśnie poza tym wszystko było meh. 


Podobało mi się co prawda znów na Mercado de Ribeira, ale tym razem jedzenie było takie se. Może źle trafiłyśmy!

Najpyszniejsze co nam się przytrafiło na tym wyjeździe to świeżutko wypieczone croissanty, no kurde to były najlepsze rogaliki świata! Przebiły nawet te z lidla, a to już coś. 


Najdziwniejsze jedzeniowo były śniadaniowe kanapki z czipsami. Ale chyba Portugalczycy tak mają, szanuję. I Portugalczyków, i czipsy do każdego posiłku.

Szanuję też bardzo za pastel de nata (aka pastylki) - przenajlepsze ciastka. Ja też piekę dobre, to tak jakby ktoś miał ochotę na trochę portugalskiego klimatu - polecam się.


punkty widokowe

W Lizbonie każdy dzień mógłby mieć trzy zachody, a i tak pewnie nie dałoby rady przejść wszystkich miradouros. Nie, wschody nie wchodzą w grę, nawet mi nie proponujcie. 

Dla mnie najfajniejszy był Miradouro de Santa Catarina - trochę bardziej taki industrialny vibe, fajna sprawka i super widok na most!



Poza tym poleca się Miradouro de Santa Luzia i Miradouro Sophia de Mello Breyner Andresen - chociaż nam tam trafiła się jakaś superdziwna pogoda - znad oceanu przyleciały białe jak śnieg chmury, a nad miastem było błękitne, niemal letnie niebo. 







Z takich mniej oczywistych - trafiłyśmy na jedną super uliczkę - Calcada do Duque - super wpaść na takie miejsce! Widok na miasto z góry zawsze propsuję.


dzielnice

Wiadomo, pierwsze co się nasuwa to Alfama - nieważne jakby turystycznie tam nie było, jest tam też naprawdę przecudnie! Wąskie uliczki, kolorowe domki, ideolko! Wieczorkiem super nastrój z tymi wszystkimi knajpkami i fado - najlepiej! 






Kolejne "wiadomo" czyli Bairro Alto - szczególnie dla tych, którzy chcą złapać żółty tramwaj. No i to tam złapałyśmy naszą uliczkę! 





No i Belem - strasznie lubię tę okolicę, bo jest taka zielona i taka spokojniejsza niż sama Lizbona, no i mają tam..... 


ogród botaniczny

W Lizbonie udało mi się być w trzech ogrodach botanicznych - dwóch w centrum (Jardim Botanico de Universidade de Lisboa i Estufa Fria), ale mój ulubiony to zdecydowanie ten w Belem - Jardim Botanico Tropical. Uwielbiam za tą piękną zieleń i niezliczone ilości pawi. Poza tym bycie tam kojarzy mi się z jedzenie pastelków z Pasteis de Belem, same miłe wspomnienia!








Pamiętajcie, nie ma co z siebie robić (zbyt wielkich) hipsterów - jeśli macie ochotę, nie bójcie się pojechać znów tam, gdzie już byliście. A już w ogóle nie bójcie się jechać milion razy do Lizbony - nie pożałujecie!










Sprawdź także:

Brak komentarzy :

Obsługiwane przez usługę Blogger.